Ćwiczenia z afirmacji

Nic odkrywczego w takiej krytyce rzeczywistości: teraz trzeba WIĘCEJ (mieć, osiągnąć, wiedzieć), SZYBCIEJ (dobiec, zrobić, awansować) lub – dla odmiany – MNIEJ (jeść, krzyczeć, emitować zanieczyszczeń). Człowiek brnie w życie, a serce mu butwieje jak jesienne liście. Pesymizm wszak jest w cenie. Mnie też wydaje się bliski, nie przeczę. Jednak drugi biegun emocjonalny równie wart jest uwagi.

Są chwile, kiedy człowiek czuje się dobrze, lekko, swobodnie. Kiedy stwierdza, że mógłby tak trwać i trwać. Okruchy harmonii. Szczególnie cenne na świecie przeżartym chorobami, śmiercią, złem. Przytoczę Wam anegdotę osobistą i zdradzę już, do czego zmierzam. Jakiś czas temu musiałam pojechać do katowickiego szpitala. Była sroga zima. Zmarzłam niemożebnie i wielogodzinnie, jeśli podliczyć czekanie na autobusy, pociąg czy przemieszczanie się po ośnieżonym mieście. Myśli mi zlodowaciały. Wróciłam z brzęczącym z tyłu głowy przekonaniem, że na pewno się rozchoruję. Wszelkie znaki na to wskazywały. Ale pomyślałam też, że nie mogę się rozchorować, bo jutro czeka mnie wiele różnych spraw i choroba potrzebna mi „jak rybie ręcznik”. Toteż zaaplikowałam sobie końską dawkę ogólnodostępnych specyfików, które zwalczają objawy przeziębienia i grypy, i poszłam spać. Wstałam zdrowa. Teraz najlepsze: żywię poważne podejrzenia, że gdybym sobie „pozwoliła”, tobym się rozchorowała. Dziwne, nieprawdaż? I fascynujące, zważywszy na to, co człowiek nosi w czaszce. Zmierzam zaś do tego, że postanowiłam wypisać sobie rzeczy, które lubię. Ku pokrzepieniu serca. I mózgu, który mógłby tymi drobiazgami zwalczyć egzystencjalne dolegliwości (podobnie jak przeziębienie). Będzie to mozaika z wybranych odłamków.

Lubię listy, maile, pocztówki, znaczki, notesy, notatniki, zeszyty, szkatułki, pudełka, puzderka, fotografie, miniatury, szkice, zakładki, świeczki, pozytywki i inne podobne drobiazgi.
Lubię jabłka. Maliny. Kawę – od jakiegoś czasu. Herbatę i czekoladę – od zawsze.
Lubię położyć piżamę na kaloryferze, a po kąpieli – założyć ciepłą. Lubię przejeżdżać przez kałuże, które przez chwilę stają się fontannami.
Lubię majestat starych drzew i nieporadną chybotliwość młodych. I liście.
Lubię czarną ironię i gry (poza)słowne. Lubię odnajdywać frazy pokryte językową patyną („salwować się ucieczką”), nowe słowa („welwiczja przedziwna”, „funkiel nówka”), zdania, nad którymi unosi się pył minionego świata („Jego trzymasztowa krypa niosąca żółte fałdziste żagle chyżo płynęła po morzu”; „Tusz wyblakł, złocenia okładek nie przetrwały, odlepiły się nawet ekslibrisy”), napisy na dworcach („psycha jest zryta”) i innych mniej chlubnych miejscach („Miłości nie ma, trzeba robić melanż i się nie przyzwyczajać”).
Lubię stare i nowe.
Lubię spotkania i samotność.
Na razie wystarczy.

Pozwolić sobie na niejednoznaczność i migotliwość.
Po prostu.
Usiąść i być.
Sobie.
Ze sobą.
W zgodzie.

A Wy? Macie swoje małe przyjemności, drobne rytuały?

11 myśli nt. „Ćwiczenia z afirmacji

  1. A ja lubię, kiedy w filmach wyłowię jakiś ciekawy utwór, do którego można tańczyć coś standardowego lub mniej dostojnego, a bardzo emocjonalnego. I lubię mieć tę satysfakcję, że nikt na to nie wpadł, a dlatego tańczą do tych oklepanych piosenek :)

  2. Aha :) To też ciekawe. Satysfakcja odkrywcy jest dobra, ale coś mi się zdaje, że tym, którzy lubią tańczyć, taniec i do oklepanych piosenek sprawia radość ;)

  3. Ja też lubię. Mnie tylko czasem dopada zniechęcenie, kiedy spostrzegam, że w nowej drodze jest coś łudząco podobnego do starej. Ale nie będę Ci tu marudzić już na początku, powodzenia ;)

Dodaj komentarz