„Nie znałem jeszcze wtedy żadnej kobiety, która by się zestarzała”

pocztówka (chronometr)

„Znałem już wtedy oczywiście Prousta, ale tylko do Albertyny. Ostatnie tomy przeczytałem dopiero znacznie później, pod koniec wojny. Czytałem zresztą jeszcze wtedy Prousta bardzo po balzakowsku. Jak nową komedię  ludzką albo jak szkołę wiwisekcji. Oczywiście, uwrażliwiony byłem na najłatwiejszy z proustyzmów; nauczyłem się smaku rozpuszczającej się w ustach magdalenki, w której odnajduje się wspomnienia z dzieciństwa. Głuchy byłem na wszystko, co jest świadomością upływu czasu. O czasie, który niszczy, nic nie wiedziałem. Piekła proustowskie wyobrażałem sobie naiwnie jak biblijną Sodomę i Gomorę. Nie bałem się starości. Nie wiedziałem, co to znaczy. Kobiety, które pokazywał mi Marcoussis na tarasach Rotondy, były stare. Ale były obce. Nie znałem jeszcze wtedy żadnej kobiety, która by się zestarzała, to znaczy, naprzód była młoda, a potem stara. Były albo młode, albo stare. Miały zawsze tylko jedną twarz. Znałem właściwie tylko dwa czasy: teraźniejszy i przyszły. Czas przeszły — to była historia, o której czyta się w książkach. Czas przeszły własny był cienki jak palec. Właściwie go nie było. Prousta przerażonego, że wszystko umiera, odnalazłem dopiero wiele lat później”.

Jan Kott, Aloes, Warszawa 1997, s. 30.

2 myśli nt. „„Nie znałem jeszcze wtedy żadnej kobiety, która by się zestarzała”

Dodaj odpowiedź do fotoszepty Anuluj pisanie odpowiedzi