Carl-Henning Wijkmark, „Nadchodzi noc”

Sytuacja podobna do tej z „Oddziału chorych na raka” Sołżenicyna — na jednej ze szpitalnych sal leżą mężczyźni, pomieszczenie jest właściwie więzieniem, przebywający tam zawinili lub nie, ale choroba wysunęła oskarżenie, wyrok zapadł. Każdy przyjmował odmienną strategię obrony. Tajemniczy Monte nie odzywał się wcale. Börje, zapalony hazardzista, przyjmował zakłady o życie wieczne. Harry nie gasił w sobie wrażliwości i rycerskości. Hasse postanowił czytać książki o śmierci, treść zadrukowanych stron stawała się impulsem do rozmyślań. Hasse to narrator. O nim dowiadujemy się najwięcej, w jego towarzystwie przebywamy najdłużej.

Zagadką pozostaje medyczne określenie choroby głównych bohaterów. Wątpliwości natomiast nie budzi odpowiedź na pytanie o ich koniec. Wszystko jasne. Kwestia czasu. Ilości morfiny w żyłach. Myśli do przetrawienia. Pytań trudnych, bo zadawanych samemu sobie.

Jeszcze raz — to nie życia mam dosyć, tylko siebie samego; z radością przyjąłbym nową tożsamość. Nie tak jednak to jest pomyślane, nikt nie dostaje drugiej szansy; do jednokrotnego użytku. Ten materiał zbierany pod czaszką przez całe życie — dziwne, że przepada bez śladu.

Niewiele w utworze naturalistycznych opisów, rozdzierania szat i krzyku. To studium odchodzenia cichego, stopniowego wycofywania się ze świata, niknięcia w snach i wynurzania się na jawie. W tekście, umieszczonym na okładce, powieść określa się jako piękną i pokrzepiającą. Dla mnie nie jest ani piękna, ani pokrzepiająca. Jest prawdziwa.

Carl-Henning Wijkmark, Nadchodzi noc, tłum. J. Rost, Wołowiec 2010.

3 myśli nt. „Carl-Henning Wijkmark, „Nadchodzi noc”

  1. Zapisuję sobie koniecznie. „Oddział chorych na raka” zrobił na mnie ogromne wrażenie, więc może i ta książka będzie w stanie wywołać podobne uczucia.

  2. „Nadchodzi noc” to powieść bardziej oszczędna. Centrum stanowi łóżko z narratorem, którego myśli, odczucia, rezygnacje i irytacje są ukazane. „Oddział…” natomiast zaludniają różni bohaterowie, perspektywa jest szersza. Tak więc, Izusr, proza Wijkmarka może się spodobać albo rozczarować.

  3. d!
    Nie. Albo jedno, albo drugie. Żadnych szarości.

    A poważniej – jasne, że między absolutnym zachwytem a najgłębszym rozczarowaniem jest jeszcze wiele stanów pośrednich. Oczywiście, czasem bywa tak, że czytamy (słuchamy/oglądamy) sobie coś i dochodzimy do wniosku, że to sztuka najwyższych lotów, myśl najdoskonalej wyrażona, uczucie najpiękniej przeobrażone w słowo, dźwięk lub barwę, a kilka stron czy taktów dalej osacza nas poczucie, że w zasadzie nie było się czym zachwycać, a jeśli już, to chybione, twarde i nieprzejrzyste pomysły, przez które musimy teraz brnąć, zamazują zupełnie poprzedni powiew genialności.

    Jest coś pomiędzy, jest.

Dodaj odpowiedź do namiot Anuluj pisanie odpowiedzi