Stanisław Jerzy Lec, „Myśli nieuczesane”

Lec tak naprawdę nie nazywał się Lec. Swoje rodowe nazwisko de Tusch-Letz skrócił i przekształcił, by lepiej odpowiadało profesji satyryka (lec w języku hebrajskim znaczy „wesołek, błazen”).

Teraz będę sobie konfabulować. Wyobraźmy sobie, że myśli nieuczesane powstają w pewnej tajemniczej pracowni. Wstęp do niej ma tylko pan Lec. Ściany przesłonione są wysokimi regałami z książkami. W środku pomieszczenia stoi stół, na nim leżą narzędzia do wykuwania myśli (nożyce antonimów, palniki paradoksów, prasy słowotwórcze, igły metafor, nitki przysłów, plastelina związków frazeologicznych). Na podłodze piętrzą się stosy zapisanych kartek. Miejsce to przypomina też trochę laboratorium — tu i tam ustawiono fiolki z bulgocącymi pomysłami. Przez ogromne okno widać panoramę miasta (pracownia jest bardzo, bardzo wysoko, można więc spoglądać daleko, ludzie maleńcy, domki jak pudełka, samochodziki mkną, wszystko w bezpiecznej dali, trochę nierzeczywiste, trochę śmieszne). Pachnie tam antykwariatem, mądrością i świeżo zaparzoną herbatą. Jest cicho.

Zajrzyjmy do kociołka z autotematyzmem (tam lądują myśli, które się żywią pytaniami: „dlaczego?”, „po co?”, „jak?”).

Niektórzy prorokują mi przelotną aktualność. Myślą, że piszę o nich.

Zauważyłem, że się powtarzam w pokrewnych sobie metaforach. Jakaś jedna prawdziwa, namiętna nuta musi się we mnie kołatać.

Znacie jedynie moje mniej genialne myśli, tych gigantycznych nie zapisuję, gdyż jestem wtedy pod tak olbrzymim wrażeniem, niezdolny je zapisywać.

„Myśli nieuczesane” to cytaty z tragediofarsy mego życia. Całość jest niecenzuralna.

Odnajdują mnie odkrycia prawd ostatecznych nawet w mojej sztucznej dżungli metafor, kalamburów, gier słownych, przenośni itp. galanterii poetyckiej.

Robię rzecz szaleńczą. Chcę zmusić ludzi do myślenia trzema słowami. Oni chcą przecież czytać dziesiątki słów, by nie myśleć.

Całe życie jestem przemytnikiem. Na pograniczu liryki i satyry.

Zmaterializowane, oszlifowane myśli mienią się różnymi kolorami. Dla mnie szczególnie rozbłysło kilka z nich.

Nie poddawajcie się nigdy rozpaczy — nie dotrzymuje obietnic.

Neokantysta? Prawo moralne ma w sobie. Gdzieś.

Ma Pegaza na biegunach.

Ziemia — ta kropka pod znakiem zapytania!

A może ziemia jest gwiazdeczką przy odnośniku, który przeoczyliśmy.

Śnił mi się Freud. Co to znaczy?

Lęk wie, dlaczego lubi mieszkać w ludzkim kręgosłupie.

Nie przecieraj oczu, błękit nieba nabiegnie krwią.

Najstraszniejsze są równania z wiadomą, której nie chcemy przyjąć do wiadomości.

Przestaję konfabulować. Podczas czytania czterech tysięcy siedmiuset jedenastu myśli (nie liczyłam, uwierzyłam edytorom na słowo), coś mnie ściskało w szczęce. Poczułam ulgę, gdy uświadomiłam sobie, że to nie myśli mnie bolą. To tylko ząb.

Stanisław Jerzy Lec, Myśli nieuczesane, Warszawa 2006.

 

PS Psst! Wiecie, gdzie ta piękna pracownia jest? W głowie.

6 myśli nt. „Stanisław Jerzy Lec, „Myśli nieuczesane”

  1. Przez chwilę znalazłam się w tej pracowni, zobaczyłam ją oczami wyobraźni, usłyszałam bulgocące pomysły, poczułam zapach świeżo parzonej herbaty i dobrze się poczułam z panującym tam bałaganem, jak i bałaganem, który w tej chwili wokół mnie. To nie bałagan – to laboratorium pomysłów! Myśli o Pegazie i o neokantyście najbardziej przypadły mi do gustu. Pozdrawiam :)

  2. Lec był mistrzem: dostrzegania paradoksu, zabawy słowem, autoironii, czarnego humoru i zwięzłości. Jego wyczucie absurdu miewa gorzki posmak prawdy.
    Nie czytam jego zbiorków taśmowo, tylko z doskoku. Ale nie wyobrażam sobie ich nie czytać wcale :)

    Pozdrawiam

Dodaj komentarz